Anna Marcinkowska

* 1918

  • "Jak tu mieszkać [przyjechałam], to wie pani, że nie było tu spokoju jeszcze. Sowieci byli agresywni, nie było spokoju. Po tych ulicach z tymi pepeszkami ich chodziło pełno, a zaraz: „Strelaju!”. Bardzo byli jacyś tacy… Ja nie wiem. Na stacji, to była inna grupa sowietów. I ten właśnie mąż tej pani, od takiego Rusoka tę maszynę, ja ją do dzisiaj mam. I mówi: - Ty, Antoś, twoja żona umie szyć. Chodź, wycyganimy od niego tę, tam bimber mogę dostać. Ile tam za ten bimber zapłacili, nie wiem, ale ten bimber otrzymali, i tym Rusokom tam dali. Jak oni pili, jak wodę! Normalnie jak wodę, tak pili. Ja nie wiem, że to takie ludzie mogą tak pić."

  • "Nie było piekarni. Później taki chłopak, co on się kiedyś uczył w piekarni, i umiał piec chleb, to ja teraz nie powiem, bo mogłabym skłamać, ale mnie się tak wydaje, że to prezydium mu przeznaczyła tę piekarnię, co jak idziemy do banku, a tu są drzwi, i tak się wchodzi do tej piekarni. To z tej piekarni on tam kiedyś jeszcze w czasie okupacji pracował, no i umiał ten chleb piec. No i tę piekarnię jemu dali, i on zaczął ten chleb piec. I potem bułki. I tak powstała ta piekarnia. Ale kolejka, proszę panią, była za tym chlebem! To ja z Drawska nieraz prędzej przyszłam. No bo miałam zamówiony tam u kobiety chleb, to leciałam, co to – te trzy kilometry. Człowiek młody, to leciał."

  • "Byli tacy zaczepni, tam… I co byli – gwałtowni trochę. Jak kobieta, to musiała dać, żeby nie wiem co. Bo „zastrzelę cię!”, i koniec. Tacy byli trochę… Jak mąż wychodził – to miałam Bożenkę, i tę najstarszą Basię – to w pokoju się zamykamy, cichutko drzwi pozakluczamy. Jak mąż wychodził do pracy do parowozowni, to my tak cichutko, żeby tam nikt nie był. To kiedyś tak walili, Jezus, mówię, te drzwi pękną. Ale się nie odzywalim, nic. Walili, walili w te drzwi, jakoś te drzwi nie pękły, i od wewnątrz to mój mąż tam z koeli przyniósł takie deski, i tak na poprzek. Bo jak tak rąbał, a drzwi mają deski tak, to tak na poprzek poprzybijał nam te deski, że w razie czego, to żeby nie pękły i nie tego. I tak nas chronił biedak, aż wycofali się w końcu te Rusoki. "

  • "Byli Niemcy, ale to rzadko, gdzieś jeden. Tu mieszkał do góry taki Niemiec, miał takie dwa worki! Ale te worki to były prawdziwe lniane worki, tak zaszyte, i tam co on tam miał w środku, to nie wiem. Ale to był ciężar niesamowity, i przyszedł okres, co tych Niemców, co zostali tu, zabierają i wywożą dalej. No to mam mówi do tego Niemca: Unkel, to za ciężkie na ciebie, ty taki starszy człowiek, to za ciężkie na ciebie te worki! Wyjechali za Drawsko, do lasu, Niemca w łeb, a worki sobie Polacy, nie Polacy a Rusoki, zabrali. Gdzie jemu tam dadzą takie worki! A nie wiadomo, co on tam miał w tych workach. A mamusia mu tłumaczyła: - Zostaw pan te worki, to jest ciężar, to nie jest na pana. Napisz pan adres, gdzie pan jedzie, i jak tam pan zajedzie, to stamtąd potem ten adres przysłać, a my te worki wyślem tam. Za pewien czas się trochę uspokoi, stale ta wojna tak nie będzie. Ale on się uparł i nie wierzył nam po prostu. No, jak nie wierzysz, to nie wierzysz, się mówi trudno. I zabrał ze sobą. A jak tu kiedyś latem przyjechał taki Niemiec ze swoją żoną, i mówi, że on miał 12 lat, jak wyjeżdżał z Krzyża. Wojna była, to on miał 12 lat. Ale co tu powiedzieć, 12 lat to chłopiec taki, nie? I potem mu mówię: - A ojciec wrócił? – Nie. Ja mówię: - A te worki takie, co miał? Ani śladu. Rusoki zabrali, to na pewno. "

  • "Do Krzyża przyszłam dopiero w 1945, jak już wojna była skończona, i tu było cichutko, nie było nikogo. A Rusoki jechały z Niemiec, i różne rzeczy wieźli. Do dzisiaj mam u siebie tą maszynę. I tatuś mówi: - Wiesz ty co, Rusaki mają, ale chcą bimbru. Ja mówię: - No skąd ja ci teraz bimber wezmę? Ale tam był jeszcze ktoś, i mówi: - Słuchaj, Antoś, my ciebie poradzimy. I tam gdzieś poszli, i przynieśli, taką butlę tego bimbru i im dali, a oni im dali tę maszynę. Ja do dzisiaj ją mam, pierwszorzędnie szyje. A oni z Niemiec wieźli tę maszynę, Rusoki. (…) W Krzyżu na dworcu. Oni byli tak odepchnięcie na bocznicę, i tak sprzedawali te rzeczy, co w Reichu nałapali, tam nabrali, tu sprzedawali, i to dużo tych rzeczy sprzedali. A ja tę maszynę… Jezu, jak się cieszyłam, jak mój mąż przyniósł mi tę maszynę! No i ta maszyna po prostu mnie uratowała z biedy, bo zaczęłam na niej pracować, i uratowała mnie. Bo na Krótkiej mieszkałam, na drugim piętrze, a potem przyszłam tam, w tym domu, po drugiej stornie, i tam mieszkałam rok, czy więcej nawet trochę. I na tej maszynie szyłam! Kurczę pieczone "

  • Full recordings
  • 1

    Krzyż, 09.02.2009

    (audio)
    duration: 04:36:48
Full recordings are available only for logged users.

Do Krzyża przyszłam dopiero w 1945, jak już wojna była skończona, i tu było cichutko, nie było nikogo

Anna Marcinkowska
Anna Marcinkowska
photo: Post Bellum

Urodziła się 12 czerwca 1918 w Świerkówkach koło Obornik. Jej ojciec był rządcą w majątku hrabiego Żółtowskiego, rodzina mieszkała w oficynie pałacowej, najpierw w Świerkówkach, potem w Wargowie. Anna Marcinkowska chodziła do szkoły powszechnej w Ocieszynku i Wargowie, należała do harcerstwa. Po ukończeniu siódmej klasy odbyła praktykę w internacie prowadzonym przez siostry zakonne w Poznaniu, a następnie rozpoczęła pracę w cukierni na ul. Św. Marcin. W 1937 roku wyszła za mąż. W czasie wojny mieszkała i pracowała w Poznaniu, była m.in. zatrudniona w szwalni niemieckiej zajmującej się szyciem i naprawą mundurów dla Wermachtu. Po wojnie mąż Anny Marcinkowskiej dostał pracę na kolei w Krzyżu. Anna Marcinkowska wraz z córkami przeprowadziła się do Krzyża w maju 1945. Początkowo pracowała w zakładzie krawieckim “Praktyczna pani”, potem zajmowała się krawiectwem na własny rachunek. Obecnie mieszka w Krzyżu.