Anna Prussakowa

* 1931

  • "On nie myślał, pewno że on nie myślał. A potem do cerkwi chodzili te prawosławne i tatuś tam chodził. To te Niemcy, to jest już nie Niemcy a bolszewiki, tam u nich takie na tej ulicy tej Ujazdowskiej alei, tam oni zajęli jakiś budynek i tam zapraszali tych ludzi prawosławnych, tam. I stawiali takie ultimatum, mama mówiła, żeby wyjeżdżali albo do więzienia. Wyjeżdżali albo do więzienia. Bo tutaj tyle ludzi zginęło, to na pewno chcieli, żeby ludzi było trochę więcej. No lepiej było do więzienia nawierno."

  • "W czterdziestym piątym roku przyszli Sowiety i zaczęli przesiedlenia. Przesiedlenia do Związku Radzieckiego. I tak jak mój ojciec był Rosjanin, prawosławny, to nas też razem z drugimi przesiedlili tutaj do Związku. Jak przywieźli nas, to nas zawieźli do Odessy, no tam pod Odessę, w Kandel, tam myśmy mieszkali do czterdziestego szóstego roku, a potem tatuś z nami wszystkimi przyjechaliśmy na zachód do Równego. I tatuś pojechał w poselstwo do Kijowa i prosił, żeby nas odesłali z powrotem, pozwolili nam wracać. No nie pozwolili. W pięćdziesiątym pierwszym roku tatuś umarł i myśmy z mamusią mieszkali tam, ja już skończyłam tam rosyjską szkołę, a potem tutaj w Równem uczyłam się, skończyłam ten koledż pedagogiczny i pracowałam w Równem. Dali nam mieszkanko takie nieduże i mieszkaliśmy z mamusią przez cały czas do osiemdziesiątego dziewiątego roku, kiedy moja mama umarła."

  • "A kto wiedział, że tak - jak tak teraz sobie myślę - czy tatuś mógł sobie wyobrazić, że jak przyjedzie, tu mu się nie spodoba, że nie będzie mógł z powrotem wracać? To przecież się w głowie nie układa, prawda? Przecież jak babcia moja zmarła, babcia, mamina mama, to ja chodziłam do tego biura tutaj, tutaj, żeby nam dali dozwul, pozwolenie, żebyśmy mogli pojechać na pogrzeb, bo telegram przyszedł. Nie, nie można było. Nie można było. I do babci mnie nie puścili, do wujka, do cioci - nie. No mamę tylko puścili, mamę puścili, mama dwa razy jeszcze beze mnie była tam w Polsce. Ot, odwiedziła, dobrze, że odwiedziła babcię. A ja nie."

  • "A potem już pod koniec, po Nowym Roku, już czterdziesty piąty rok, przecież już następowali sowieci tutaj, to myśmy - a oni łapali, Niemcy łapali ludzi, wyłapywali kto wieczorem, jak, i tam w jakimś budynku oni ich zatrzymywali tych ludzi i potem rozstrzelali, jednego, drugiego, i tak dalej, dużo ludzi zginęło. A pamiętam to, jak tatuś z mamą wzięli takie rzeczy, bardzo mało, zwyczajnie i na sanki i za miasto myśmy wyjechali. I tam u znajomych zatrzymaliśmy się i jak następowali te ruskie bolszewiki, to katiusze, katiusze takie byli. To tak leżeliśmy na ziemi, pamiętam, pod oknem, a te katiusze tak "ba bach", "ba bach", tak strasznie było. No i już tak jakby nas oswobodzili. A potem jak ja, przyjechaliśmy z powrotem, wróciliśmy na swoje mieszkanie, to mieszkać już tam nie można było, dlatego że tam upadła czy od bomby jakiejś tam (...) odłamki i dziura była wielka, nie można było mieszkać. To tam dom był swobodny, po tejże ulicy, tylko nie pamiętam numeru jego, taki dwu-, trzypiętrowy budynek i tam mieszkanie zajęliśmy i tam mieszkaliśmy. No a potem tak długo nie, dlatego że na wiosnę zdaje się, że to było 16 maja, zabraliśmy swoje rzeczy takie, meble to nie, i wyjechaliśmy, tutaj nas przesiedlili, w te wagony posadzili, przyjechaliśmy tutaj do tej Rosji."

  • "Na pewno długo, dlatego że to było z Płocka aż pod Odessę, aż pod Odessę proszę pana. I tam nas wyrzucili z tych wagonów. Wyszliśmy. I pole. I za nami nikt nie przyjechał i do tej Odessy nas nie dowieźli. Nie, nie dowieźli. Tylko pole i tam byli, ja nie wiem, takie coś, że zbliża się noc, trzeba gdzieś przespać, a myśmy jechali, to meble mieliśmy, tak, łóżko, no takie coś tam, łóżko. Takie. No i była taka rura ogromna, ogromna, ogromna, ja nie wiem, skąd ona się tam wzięła. Tatuś, pamięta, wsunął ten materac tam i tam myśmy nocowali. A potem na drugi dzień przyjechali furmanki i nas zabrali do wsi, do Kandela, pod Odessę."

  • "To cioci mąż Domitr, Józef Domitr, on był, nie wiem tylko, jaką rangą, on był oficerem czy podoficerem polskiej armii. No to potem Niemcy jego zabrali, jak przyszli i jego potem wypuścili z więzienia, no on posiedział trochę w więzieniu. I pracował on już potem, takie, uczył dzieci na rowerach jeździć. A tutaj do nas mama zapraszała, żeby przyjechali z ciocią, póki jeszcze młodzi, to on się bał. A bał się bolszewików, bo on był jakby polskim oficerem. To ja pamiętam. Choć my mówiliśmy, że: - Nic ci nie będzie wujku. Ale wszystko jedno, on się bał. "

  • Full recordings
  • 1

    Równe (Ukraina) , 18.09.2009

    (audio)
    duration: 01:30:59
Full recordings are available only for logged users.

I stawiali takie ultimatum, żeby wyjeżdżali albo do więzienia

Anna Prussakowa
Anna Prussakowa
photo: Pamět Národa - Archiv

Ur. w 1931 roku w Płocku. Jej ojciec był wyznania prawosławnego, matka była katoliczką. Ojciec, absolwent gimnazjum, pracował jako buchalter. W domu mówiło się po polsku i obchodzono święta katolickie. Przed wojną Anna Prussakowa skończyła jedną klasę szkoły powszechnej. W 1945 roku, po wyzwoleniu Płocka z rąk niemieckich, Sowieci rozpoczęli przesiedlenia rodzin prawosławnych do Związku Radzieckiego. Rodzina Anny Prussakowej została wywieziona w okolice Odessy. Po kilku miesiącach przeniosła się do Zdołbunowa koło Równego, gdzie zamieszkała u przyjaciółki rodziny, również przesiedlonej z Polski. Anna Prussakowa ukończyła zaocznie studia pedagogiczne i zaczęła pracować jako nauczycielka matematyki w szkole w Równem. Na emeryturę przeszła po 34 latach pracy, w 1986 roku. Obecnie mieszka w Równem.