Paweł Sabiniarz

* 1930

  • "Moje pochodzenie niemieckie było problemem. Kiedyś zaważyło nawet na bardzo ważnej sprawie, bo miałem ze zjednoczenia pojechać do Hamburga. W Hamburgu był Polszyb. Taka filia Centromoru. Bo Centromor się przemysłem okrętowym zajmował. I miałem tam pójść do tej filii na 4 lata. Bo tam była oczywiście polska filia przemysłu okrętowego. Ona była nawet na w Hamburgu i tam często byłem. I wtedy dyrektor generalny zjednoczenia proponował mnie, żebym pojechał na tą placówkę. I w zasadzie miałem już zaklepane ze wszystkimi, nawet z partią. Ale to musiał jeszcze zatwierdzić Urząd Bezpieczeństwa. I oni doszli mojego pochodzenia. I, ponieważ ja z nimi i tak współpracowałem, bo dużo delegacji przyjeżdżało z Niemiec. Więc przy każdej delegacji z majorem z urzędu bezpieczeństwa rozmawiałem, bo on zawsze się interesował, czym oni się interesują. Zawsze musiałem im program dostarczyć, gdzie oni się obracają, to było pewnie wszystko śledzone. I jak miałem właśnie jechać na tą placówkę, to mnie taki major z urzędu bezpieczeństwa wezwał i rozmawiał ze mną, że po prostu, mówi, badaliśmy dokładnie pana przeszłość, ja pana dobrze znam, mogę mieć pełne zaufanie, ale jednak pana pochodzenie… Nie możemy zakwalifikować pana na placówkę do Niemiec. Pan może pojechać do Moskwy, do NRD, do innych krajów… Ale szczerze mnie powiedzieli, że po prostu przepisy takie mają, urząd bezpieczeństwa, oni tego mają przestrzegać, żeby nie dopuszczać na placówkę ludzi, którzy mogą ewentualnie na szkodę Polski działać. Tak można powiedzieć. U mnie tej gwarancji nie mieli, ponieważ pomimo długich lat pracy za granicą stale, ale, że będę na stale na placówce, nie będę w pełni lojalny wobec Polski może".

  • "W styczniu, pod koniec stycznia, uciekli. Jako ci uciekinierzy, Niemców większość uciekło z tych terenów. I dwoma konnymi zaprzęgami żeśmy jechali od końca stycznia do końca kwietnia, byliśmy w drodze i żeśmy przez całe Pomorze Zachodnie, koło Szczecina tą autostradą, aż do Mindenu dojechaliśmy, to jest za Hanowerem jeszcze, gdzie jedna z sióstr mojej mamy, oni mieli westfalskie takie… Do dziś zresztą ma. Tam cała jej rodzina mieszka. Tam żeśmy się znaleźli po wojnie".

  • "Polacy z tej wioski pouciekali wtedy, a myśmy zostali, ci gospodarze niemieccy, jak niemiecka armia weszła. Oczywiście, ponieważ ojciec mój na kolei pracował już przed wojną, i ta kuźnia w zasadzie należała do dziadka. On później poszedł na kolej niemiecką, to my jako młodzieńcy z matką, ona jako Niemka, otrzymaliśmy jedno z lepszych mieszkań, w szkole, nauczycielskie takie mieszkanie. Stopa życiowa nam się znacznie poprawiła. Tak było, inaczej traktowano Polaków, inaczej Niemców. Wiadoma sprawa, że z tej wioski większość Polaków zostało wysiedlonych, i to wysiedlonych w sposób brutalny. Też wtedy tak było, że w nocy podjeżdżał ciężarowy samochód z tą SS czarną, i oni dostali 20 minut, żeby się zapakować, taki gospodarz, ich załadowali w Pruszczu Pomorskim do wagonów takich bydlęcych, i wozili na zachód całe rodziny. Te rodziny były rozdzielane potem po gospodarzach, i musieli tam służyć jako robotnicy w tych gospodarkach, bo mężczyźni niemieccy byli na froncie. I była ta pomoc konieczna. Całe rodziny osiedlano u tych gospodarzy".

  • "Reprezentowałem Polskę na wielu spotkaniach europejskich w przemyśle okrętowym. W Jugosławii często byłem, szczególnie NRD, RFN też, bo myśmy już jako przemysł okrętowy prowadzili współpracę gospodarczą nawet z Zachodem. Z Niemcami… Była komisja dwustronna do spraw przemysłu okrętowego, na przykład z RFN-em wówczas. Z NRD niezależnie od tego, ale i z RFN - em. I my jeździliśmy tam, w tym czasie, jak Gierek duże pieniądze pożyczył. Myśmy tam byli mile widzianymi klientami, bo myśmy tylko u Siemensa, dla przemysłu okrętowego rocznie za 30 milionów marek żeśmy zakupy robili. To szło oczywiście na te statki, które były dla Rosji budowane, bo niektóre urządzenia po prostu u nas się nie opłacało produkować, albo po prostu nie potrafiono jeszcze budować. Tam zawsze wkład 5 do 10% był zachodni. I to szło na te ruskie statki, i to była strata dewiz dla Polski. Tak to można dziś określić. Dlatego, że ten wkład, oni powiedzieli, że oni nam dają bezpieczeństwo, nie? A nasz wkład był konkretny, stąd te zadłużenia, które powstały… Między innymi to było powodem tego, bo to szły setki statków do Ruskich, nie? K. M-M. Głównie chyba… P. S. No, nie… ! Tak 90% statków ze Stoczni Gdańskiej i z innych stoczni szło, nie, bo mam orientację dokładną, szło do Rosji, to znaczy do Związku Radzieckiego wówczas, nie… P. F. I jak oni za to płacili? Walutą normalną? P. S. No, to… Na szczeblu nawet stoczni, to znaczy zjednoczenia, to myśmy… To było tak objęte tajemnicą, to była polityczna decyzja i ona nie była uzasadniona gospodarczo na pewno".

  • "P. S. Bo wiadomo, to byli Niemcy. Moja cała rodzina to też byli Niemcy, narodowości niemieckiej, ale mieli też obywatelstwo polskie. Bo ci, co zostali, musieli przyjąć obywatelstwo polskie. I moi starsi kuzyni, starszych sióstr mojej matki… dwaj, trzej bracia, byli w polskim wojsku w 39 roku. Oni musieli, pomimo, że byli narodowości niemieckiej, ale oni normalnie chodzili do polskich szkół, do polskiej szkoły. I musieli iść do polskiego wojska. Byli w polskiej armii. P. F. A potem byli w Wehrmachcie? P. S. Tak jest. Zaraz, jak Niemcy wkroczyli, niedługo to trwało, ich od razu wcielili na wschodni front. Hitler tak to ustawiał, że Niemców szczególnie z tych wschodnich terenów, bo to byli tzw. Volksdeutsch. Bo byli rajchsdojcze, folksdojcze i ajngedojcze. To byli folksdojcze. To tych pchał na wschodni front. Mój kuzyn, który do dziś żyje, ma 92 lata, był 4 lata na wschodnim froncie, był 4 razy ranny, ciężko ranny. I cały czas był na wschodnim froncie. Bo on znał Polskę dosyć dobrze, bo był w wojsku polskim w 39 roku. Jeden z tych kuzynów mi opowiadał, że był w artylerii przeciwlotniczej, to mówił, że jeden z naszych kuzynów był lotnikiem z Niemiec z kolei… A on był tym celowniczym. To mówił, że jak samoloty niemieckie nastrzelały, to jemu było przykro strzelać, bo nigdy nie wiedział, czy tam jego brat… On się jednak czuł Niemcem. Niestety, taka była sytuacja. Że oni musieli iść do wojska polskiego".

  • "Ponieważ byłem tak niechętny zresztą, do tego ustroju, wiadomo, z racji mojej przeszłości, nie… Ale, załóżmy, w jakiś sposób, jak większość robiło, to znaczy, udawałem przynajmniej, że jestem za… I byłem długie lata nawet… W komitecie, bo tam był komitet zakładowy, w którym było trzech ludzi na etacie sekretarzy, bo to był duży zakład. Więc ja długie lata, ponieważ byłem inżynierem, i trochę miałem styczność z Zachodem jednak dalej, to nawet szkolenia partyjne prowadziłem, jako niepartyjny jeszcze. Dla organizacji podstawowych partyjnych. A wstąpiłem do partii po prostu z tych względów, bo ja w 72-tym roku pojechałem jako inżynier gwarancyjny na brazylijskim statku. Bo myśmy 10 statków dla Brazylii budowali. I wiadomo, taki statek otrzymuje też gwarancję, i jedzie tam jeden inżynier ze stoczni, który nadzoruje tą gwarancję, to znaczy ocenia szkody, jakie powstają, albo awarie, czy to jest przyczyna jakościowa, czy to jest przyczyna błędu załogi. I wtedy się jedzie z tą załogą i się protokoły pisze po angielsku, to się uzgadnia z kapitanem, i to jest armator później… zależy, różnie, od pół roku do roku mają gwarancję, i po tej gwarancji później z którejś tam stoczni, albo do Gdańska rzadziej… Ja na przykład byłem po tej gwarancji miesiąc czasu w Hamburgu, gdzie nadzorowałem te roboty gwarancyjne i remontowe, bo armator mnie wtedy jeszcze tam zatrudniał, ten armator, u którego byłem. P. F. Czyli żeby móc wyjechać za granicę tak daleko, to trzeba było… P. S. Tak, to trzeba było oczywiście mieć akceptację komitetu zakładowego. Ja przed tym, pół roku przed tym moim wyjazdem wstąpiłem do partii".

  • "P. S. Myśmy się na ulicy różnie, i po niemiecku. Ale przeważnie w ogóle na tym terenie tak było, i pewnie rząd polski wtedy to dopuszczał, albo to nawet było uzgodnienie z wersalskim układem, że w tych urzędach, w Świecie, czy w Bydgoszczy, czy gdzieś, to urzędnicy polscy, to nawet wymóg był, żeby znali niemiecki. Wiem, że moja matka jak do Świecia jeździła, bo to był powiat, czy do Bydgoszczy, wszystko po niemiecku załatwiali. Mało tego, dokumenty, z teściowej, sporo dokumentów było w języku niemieckim nawet. Albo tłumaczone dwa języki. Wydaje mi się, że to było dosyć luźno traktowane. A w tej wsi gospodarze wszyscy mówili po niemiecku. To było normalne, że ci Polacy mówili po niemiecku. A Niemcy, ci młodsi, mówili po polsku normalnie. Dwujęzycznie było zawsze tam. K. M.-M. A mieliście jakichś polskich sąsiadów, z którymi mieliście bliższe relacje? Czy raczej nie? P. S. Mnie trudno powiedzieć, bo byłem chłopakiem jeszcze. Tak jak mówię, z dziećmi polskimi pewnie się też stykałem i się bawiliśmy się pewnie razem i przed wojną. Ale, jak mówię, mówiło się po niemiecku, albo się może i po polsku nieraz słowo rzuciło. Po prostu człowiek na to nie zwracał nawet uwagi".

  • Full recordings
  • 1

    Gdańsk, 11.09.2012

    (audio)
    duration: 01:40:57
Full recordings are available only for logged users.

Moje pochodzenie niemieckie było problemem

Urodził się w 1930 roku we wsi Łowin pod Pruszczem Pomorskim w rodzinie Niemki i Polaka pochodzenie niemieckiego. W jego domu rodzinnym używano języka niemieckiego. Przed wojną i w jej trakcie należał do niemieckiego harcerstwa. W czasie wojny jego brat walczył w Wehrmachcie na froncie wschodnim. Ojciec także został wcielony do Wermahtu jako pracownik niemieckich kolei. Zimą 1945 roku Paweł Sabiniarz wraz z matką uciekł do Westfalii. Po dwóch latach wrócili do Polski, gdzie znaleźli się także brat i ojciec Pawła Sabiniarza. Zamieszkali w Kwidzyniu. Paweł Sabiniarz ukończył tam prywatne gimnazjum, po czym wyjechał do Gdańska, aby kontynuować naukę w Technicznych Zakładach Naukowych. Po skończeniu szkoły podjął pracę w Stoczni Gdańskiej i rozpoczął studia wieczorowe na Politechnice Gdańskiej. Pracował jako kierownik wydziału produkcyjnego w Stoczni Gdańskiej. Zajmował się współpracą z zagranicą w Zjednoczeniu Przemysłu Okrętowego. Wstąpił do PZPR-u na początku lat 70, aby móc pływać na zachodnich statkach. W 1982 wystąpił z partii. Od 1980 roku do 1986 roku pracował na niemieckich statkach jako inżynier-elektryk. W wieku 60 lat przeszedł na emeryturę. W 1999 zaangażował się w działalność Mniejszości Niemieckiej. Obecnie jest przewodniczącym oddziału wojewódzkiego Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku oraz członkiem zarządu Związku Organizacji Mniejszości Niemieckiej w Polsce. Ma żonę oraz córkę. Mieszka w Gdańsku.