Ewa Szpiech

* 1932

  • "1943 roku lato było; to pamiętam, jakby to było wczoraj... To było piękne lato...A naprzeciw nas mieszkał taki Chryćko, „ryży” na niego mówili. My wiedzieliśmy o tym, że on jest taki zapiekły Ukrainiec. A myśmy wyszły z mamą i patrzymy, a u tego sąsiada – co tam ci ludzie, na tych czereśniach, rwali czereśnie...Tyle mężczyzn było... Wracając jeszcze do tego, jak tato po południu wyjechał na to pole... Szedł kolega jego ze szkoły, sąsiad – drugi dom od nas. Tak tato później mówił, że ´Gdyby nie on, to byśmy nie uciekali.´ Tylko on mówi (sąsiad): ´Słuchaj Józek, od rana już was pilnują, u Chryćka czereśnie rwą, to bandyci tam są, wieczorem mają was pozabijać, ale mają z całej wioski spędzić ludzi, żeby się patrzyli, jak was będą mordować, niech ja nie muszę patrzeć na twoją śmierć.´ Przychodzę na podwórko, patrzę, a mama siedzi w sieniach przy progu i robi masło. A tato jakieś tobołki ciągnie po ziemi do stodoły. A on się już pakował... Boże, a tu strzelają...A tu za nami strzelają tam właśnie z tych czereśni. Że nikogo z nas nie trafili, to był cud. Bo strasznie strzelali... Dopiero na drugi dzień, gdzieś tak popołudniu chyba, dojechaliśmy do wioski, tam skąd moja mama. Bo tam już ci Ukraińcy jeszcze nie buszowali. To tam byliśmy rok czasu. To żeśmy się przeprowadzili do miasta - do Radziechowa. Ojciec chciał dalej gdzieś uciekać, no i gdzie tu uciekać dalej? W mieście było jeszcze najbezpieczniej. Oni to wynajęli ten towarowy wagon do Sanoka. I jeszcze taką przygodę wszyscy przeżyliśmy, bo się dziecko urodziło, w wagonie, malutkie. To tam byliśmy do 1945 roku. Zaraz po wojnie, jak już Rosjanie wygonili tych Niemców, już było powojnie, to już się pakujemy, bo wracamy do domu. Przyjeżdżamy do Jarosławia a tam nie puszczają dalej, bo już Rosjanie zrobili granicę; tam to należy do Rosji a tu ta Polska. ´Będą ziemie odzyskane to jedźcie sobie na Zachód.´ No i jak już w 1945 roku, jak już wojna się skończyła, no to wszystkich kierowali na Zachód, na ziemie odzyskane. Mama z Krokiem, Zbychem i Bordiukiem wyjechali z Rzeszowa na Zachód. Cały miesiąc nie dawała znaku życia. Krok czy Zbych przyjechał i przyniósł taką kartkę napisaną od mamy. ´Przyjeżdżajcie do miejscowości Otmuchów,czekam na was, zajęłam gospodarstwo...´ Do Rzeszowa dostaliśmy się wąskotorówką, a w Rzeszowie ludzi na dworcu, Rany Boskie, nie przejdziesz, nie przepchasz się... Jak ludzie w ten czas się pchali, okropnie, gdzie kto mógł, tam wepchał. Stali przed wagonami, trzymali się drzwi. Na dachy wychodzili ludzie i na dachach siadali, żeby tylko jechać. Przyjechaliśmy tu: Otmuchów... Otmuchów – to tu wysiadamy. Idziemy do miasta a to miasto takie zniszczone, same zgliszcza."

  • Chodziłam do szkoły, a już chodziłam do szkoły jako dziewczynka sześcioletnia, tam w Skrychołowach była szkoła, a to wiem, że odprowadzała mnie ta pani - ona była jako służąca, czy jako pomoc domowa, niosła tornister zawsze za mną, ja tego nie niosłam. Rodzice mojego ojca byli bardzo bogaci. Ale rodzice już później nie żyli, ja nie znam rodziców mojego ojca, czyli dziadków Saleckich. To ja nie znam. To była polska szkoła, bo uczył w tej szkole z rodziny Saleckich jakiś wujek..To była taka szkoła dla wszystkich, nie tylko dla Polaków. Nas Polaków tam było bardzo mało, parę rodzin tylko, resztę byli wszystko Ukraińcy. Ale to była polska szkoła, bo to Polak uczył w tej szkole... Bawiliśmy się wspólnie wszystkie dzieci, nie było tak, że „ty jesteś Polak, a ty Ukrainiec”. Nawet rozmawialiśmy po ukraińsku, bo w domu rozmawialiśmy tylko po polsku, a tak na zewnątrz, na podwórku, jako dzieci to rozmawialiśmy po ukraińsku, bo ich było więcej. Mój dziadek Salecki, czyli ojciec mojego ojca to był tak zwanym szlachcicem zaściankowym – tak tato mój zawsze twierdził, że on pochodził ze szlachty zaściankowej. A ojciec jego miał pięć wiosek. W niedziele zawsze, zawsze nas mama bardzo elegancko ubierała, zawsze żeśmy mieli piękne rzeczy, tak samo mama jak i tato. Mieli własna bryczkę z czerwonymi kołami. „Paniata” nas nazywali Ukraińcy, „Oj, paniata, ej paniata”.

  • "Jak my tu przyjechaliśmy to jeszcze tu byli Niemcy, ci, co tu mieszkali... I powstał taki urząd repatriacyjny. I ten urząd nadawał gospodarstwa niemieckie. Wiem, bo to były niemieckie gospodarstwa, wszystkim tym, co przyjeżdżali tu. Bo nikt ze sobą nic nie miał. Pięć lat wojny i pięć lat się uciekało od bandy ukraińskiej z Wołynia. I później wyszło takie zarządzenie, że kto chce wyjechać do Niemiec, może zabrać swój dobytek ze sobą. Na przykład mebli nie zabierali, krów czy koni, trzody gospodarskiej – tego nie zabierali. Ja pamiętam, widziałam, wiesz, że Niemcy wyjeżdżają. To był taki jeden etap a później był drugi i Polacy już zostali. I ci Niemcy, co chcieli zostać, to zostali. Bo taka była procedura, zostawali, przyjmowali obywatelstwo polskie, chodzili do szkół polskich, mieli pracę w Polsce. Także nie było jakiejś dyskryminacji. W 1946 roku chyba powstała szkoła dla młodzieży przerośniętej wiekiem. Jak otworzyli tę szkołę, to już chodziłam do szkoły, skończyłam siedem klas. Młodzież taka bardzo szybko przyjmowała język polski. No pewnie, z pewnymi takimi niedociągnięciami. Bo ja jako Wołynianka, to też miałam kłopoty z językiem polskim, to zaciągałam takim językiem wschodnim. A to „Ł” to wszyscy się śmiali...Bo to: ´Jak ty to mówisz?´"

  • "W 1939 roku u nas byli Rosjanie; na Wołyniu byli pierwsi Rosjanie. Nawet postawili taką bramę i Satlina w tej bramie umontowali, aby wszyscy się zapisywali do kołchozów. Żeby to oddać do wspólnego użytku. Biedniejsi to przystawali do tej wspólnoty, do tych kołchozów. Ale ci gospodarze, to im się to nie podobało. Tam ziemie są, były i są,bardzo dobre, tak zwany czarnoziem. Nikt nie chciał przystąpić do tego Stalina. Z tego powodu to wywozili do Rosji, ´na białe niedźwiedzie´, tak mówili; na Sybir. Moi rodzice też już byli wyznaczeni na Sybir. (Ojciec) nie chciał się zapisać, powiedział kategorycznie, że nie. To ja jakoś tak pamiętam taki fakt, że był taki facet to mówi (do ojca): ´Ty jeszcze na kolanach przyjdziesz,będziesz nas prosił, żebyśmy cię przyjęli.´ No, ale póki co, to już byli wyznaczeni całą rodziną wgłąb Rosji, ´na białe niedźwiedzie.´ ´Wywieziemy cię na białe niedźwiedzie...´ Bo to nie tylko Polaków wywozili. Ukraińców też wywozili, co nie chcieli oddać ziemi i nie chcieli w tym kołchozie pracować. To ja pamiętam, że moja mamusia robiła chleb piekła i suszyła i składała do worków do worków. Że to zabierzmy sobą. To tak się przygotowywali do wywiezienia na te ´białe niedźwiedzie´. No ale tak się zdarzyło, jak się zdarzyło, że z tej strony byli u nas już Rosjanie, a już w 1940 roku, czy jeszcze nawet w 1939 już, we wrześniu przyszli Niemcy. Może niektórzy ludzie myśleli, że dobrze, że są Niemcy bo tych Ruskich meli dość; ci Ruscy to tam wywozili na Sybir wszystkich, te kołchozy pozakładali."

  • "Moi rodzice nie mieli takiego poczucia, że to już będzie tu na stałe. Zawsze ojciec mówił: ´Przyjdzie taki dzień, że my pojedziemy do domu.´ A to już była Ukraina, to już granica była...To znaczy chciałabym zobaczyć. Ale mam taki uraz...To myślę sobie: ´I tak już nie zastanę nikogo tam...nikogo tam nie zastanę, kogo znam. Nie wiem czemu, ale nie mogę. Ja jestem ze Wschodu Wołyniaczka, pomimo że u mieszkam od 1945 roku.´"

  • "No i w 1942 roku to było; rozpadła się Polska, tak mówili, rozpadła się Polska... A w międzyczasie zaczęły się tworzyć te bandy ukraińskie. To tacy młodzi mężczyźni... mówili wszyscy na nich „studenci”; tacy elegancko poubierani, wysocy, przychodzili za bronią do ojca. Przyszli, to z domu ojca zabierali na podwórko. To mama zawsze mówiła: ´Idźcie, idźcie do ojca, trzymajcie go, za ręce, za nogi, żeby go nie zabrali, żeby go nie zabrali.´ Później za jakiś czas to przyszli w nocy, też za bronią. Żeby oddał broń, to nic nikomu się nie sanie... Bo wiedzą, że on ma broń. O, przewrócili mieszkanie do góry nogami. Wszędzie wszystko przeszukali, a broni nie zaleźli. Jakieś broszki, jakieś naszyjniki, wszystko pozbierali... Normalnie żywcem palili ludzi; okrążyli budynek, nikogo nie wypuścili z domu, podpalili i tam ludzie się palili i dusili się w tym dymie. Dlatego ludzie uciekali z domu, woleli na dworze nocować, jakby mieli tak się żywcem spalić. No i pamiętam, swego czasu, też wpadli, nie wiem, ilu ich tam było... ´Otwórz otwórz, otwórz´ - takie kołatanie do drzwi , do okna, ´Otwórz, to swój, otwórz to swój.´ Ja zaczęłam krzyczeć, to przyszedł z pistoletem do mnie: ´Cicho, bo zastrzelę jak psa!´ To tak ten pistolet widzę, tu... ´Zaraz tu dasz broń, ubieraj się i idziesz z nami.´ No to ojciec się ubrał i zabrali...Niema go nie ma....dłużyło się strasznie.´ Nie ma tata nie ma, a nie strzelają... I za jakiś czas czas przychodzą, jest ojciec! Nie słychać strzałów było ani nic. No i tak to niepokoili rodziców. To ja jeszcze tak do szkoły chodziłam, ale już mi dzieci ukraińskie dokuczały: ´Już byli tyle razy u ciebie, jeszcze raz przyjdą, to już będzie po tobie i będziesz taka mądra.´ Bo ja się bardzo dobrze uczyłam... ´Ty Polaczko,´ tak zawsze mówili, ´Ty Polaczko´. No to rodzice postanowili, że już więcej do szkoły nie pójdę."

  • Full recordings
  • 1

    Otmuchów, wojewodztwo opolskie, Polska, 19.05.2010

    (audio)
    duration: 27:22
Full recordings are available only for logged users.

Ja jestem ze Wschodu Wołyniaczka, pomimo że tu mieszkam od 1945 roku.

Ewa Szpiech
Ewa Szpiech
photo: rodinné svátky

  EWA SZPIECH Urodzona 27 maja 1932 roku, Skrychołowy - powiat Horochów , województwo wołyńskie, Kresy Wschodnie,Wołyń. Nazwisko rodowe SALECKA Imiona rodziców: Józef , Paulina - z domu rodowe nazwisko - PaszkowskaRodzina Saleckich została w 1943 roku wygnana z ziemi rodzinnych na Wołyniu przez ukraińskie bandy. Dwa lata spędzają we wschodniej Polsce, Bieszczadach.Po wojnie w 1945 przyjeżdają na Ziemie Odzyskane, czyli zachodnie tereny w Polsce; osiedlają się w OtmuchowieW 1951 wyszła za mąż za Stefana Szpiecha, z którym miała trójkę dzieci: Alicja (22 marca1952); Barbara (18 lipca 1954); Jerzy (5 stycznia 1958) Ukończyła Zespól Szkół Zawodowych i Technicznych w Nysie z wykształceniem średnim jakotechnik cukiernikWykonywała zawód mistrz cukiernictwa w Otmuchowskich Zakładach Przemysłu Cukierniczego na stanowisku kierownika produkcji. Obecnie jest emerytką, mieszka w Otmuchowie.