"[…] Skończyłach prawie szkołe. Prawiech skończyła siódmóm klase – wojna wybuchła. I było trzeba być w domu. No ale, zaś to taki było, że za Polski chodziło się do szkoły i uczyło się języka niemieckiygo, godzina była. Ale jo nie chodziła mie się […] wiyncej nos nie chodziło. Wolałach być na ogródek grać w piłke. A potym jak przyszli Niemcy, jakby to się przydało. Ho, ho, ho! Kurczę pieczone! Ale, jak jo im też ale dała. Bo, jak potym […] jo chodziła do jednej uczyć się szyc, do tej krawcowej. I oni mie, ci Górnoslązacy, mie zgłosili na policje, że nic nie robiym, że to […] I Niymcy prawie mie zawiadomili, że móm pójść się odstawić do Frysztota (obecnie dzielnica Karwiny, Czechy) do urzyndu takiygo, pracowitygo. No i tożech tam zaszła, zgłosiła się żech we Frysztocie i dobre. I wróciłach do domu. I tam stela dostałach zawidomiyni, że mom iść na kolej do roboty. Na kolej do roboty. Myślałach se: 'No, isto kilof, kopaczke, tam trzeba cosik wziónć, ni?' No i […] ale dostałach zawiadomiyni kierogo dnia mom się tam stawic. Jo przyszła do Zebrzydowic tam, no i zgłosiłach się. I tam była tłumaczka, co mi przetłumaczyła, co mi to mówióm, a co jo im zas mówiła na niemiecki. I jo tam siedziała i posłuchałach żech to wszystko co mówili: no, żech je szczupło, wysoko, że, żech je tako bystro, ze […] Tam mówili miyndzy sobóm, a jo to wszystko rozumiała. Jo się tak chonym nauczyła niemieckiego, takich, takich, takich słów. Powiedzmy tak: essen, schlafen, singen, tanzen, springen. Taki ch żech się nauczyła, tak że rozumiałach to óni mówióm. Żech je szczupło, wysoko, żech je zdolno, że mogym być za konduktorke. Dobre. I potym mi to […] A ta mi to tłumaczyła. A jak już potym […] jak już prawiła, że my skóńczyli, ze już mogym odyjśc, ale muszym się jutro zgłosić z powrotem tu, że dostanym bilet, pojadym do Bogumina i w Boguminie bydy parowozy przepinać, wagony odpinać, i ty, ty […] co w lewo pojadóm pociągi […'] no, jak to się nazywo? Zwrotnice. Że wszystko to bydym robić. A oni to mówili, a óna to tłumaczyła. I jo to rozumiała. I jak już potym prawili, że już mogym iść, to jo potym stanyła, i jo mówiym: -Danke schoen! - Was? Sie kennen Deutch! - mi prawiom. Jo prawiym - Ja, ich lerne mich - Schön. Das lernen wir zusammen arbeiten! I dobre. - Jawohl! Das freu mich. No, i Heil Hitler!”
"[…] Ale jo jeszcze […] Mój brat był przy wojsku, bo go zabrali. Tam był aż przy Francyji. Jo tam zajechała za nim, tamżech zajechała. Jeszcze z Marklowic (sąsiednia wieś) żech poozbierała od kolegów paczki pozbierałach żech, jechałach tam. Miałach pietnaście lat. I jakżech wsiadła w Zebrzydowicach wieczór, było osiem godzin, toch zajechał o szóstyj rano do Berlina. Bez przesiadki, ale było po godzinie stocio też, bo to tak pociąg jedzie, ni? Jeszcze były zaćmienia, nie było świateł i musieli my stoć, aż bydóm zaś światła. No to jo zajechała do Berlina, potym z Berlina do Drezna, a zDrezna aż do tam, to się nazywało, do Essen. A tam potym się przesiadałach. A miałach pietnaście roków, i walizke ze sobóm i to."
"[…] No bo już to było, że to niymieckie imię je. Abo niymiecko nazwa – wszyscy musieli mienić. Mój wujek się nazwywoł 'Hermann', a zmienił się na 'Wieczorek', bo by go nie przyjeli do roboty, a kolejarzym był. Musioł 'Hermann' zmienić, no. A wiela takich było, co wszystko zmieniali, nazwiska. No, to wtedy tak było. Hnet po wojnie, nie chcieli Niemców, ani słyszeć o tym. Ech, szkoda mówić."
Wanda (Berta) Wija, z domu Nachły, urodziła się 24 kwietnia 1925 roku w miejscowości Zebrzydowice, należącej do powiatu cieszyńskiego. Wychowywała się w rodzinie chłopskiej, wyznającej katolicyzm. Ojciec, Antoni Nachły, urodzony w Strumieniu na Śląsku Cieszyńskim oraz matka, Emilia Nachły z domu Walica, pochodząca z Zaolzia, prowadzili ponad dwuhektarowe gospodarstwo rolne. Wanda, która przyszła na świat jako Berta i dopiero po II wojnie światowej zmieniła imię na polsko-brzmiące Wanda, miała czworo rodzeństwa: Marię, Antoniego, Karola i Olgę. Rodzina Nachły zajmowała dom w Zebrzydowicach, na granicy z dawnym zaborem pruskim, przy miejscowości Cisówka. Przed wybuchem wojny, Wanda ukończyła siedmioklasową polską szkołę podstawową w Zebrzydowicach. Zadenuncjowana jako bezrobotna przez mieszkańców sąsiedniej wsi, otrzymała nakaz pracy na kolei w Zebrzydowicach i przez pięć wojennych lat, pracowała jako konduktorka na trasie Cieszyn-Jastrzębie Zdrój. Brat Antoni został powołany do Wehrmachtu i wysłany do Nordheim koło Heilbronn, gdzie 15-letnia Wanda, podróżując sama pociągami przez Berlin, Drezno i Essen, go odwiedziła. Wanda, której rodzina nie udała się na ewakuację wiosną 1945 roku, była świadkiem walk armii niemieckiej i radzieckiej na terenie gminy Zebrzydowice; doskonale pamięta też okrutne zachowanie żołnierzy Armii Czerwonej: grabieży, dewastacje i gwałty. Sama cudem uniknęła gwałtu. Po zakończeniu wojny, Wanda krótko myślała o wyjeździe za granicę, do poznanego korespondencyjnie podczas wojny Holendra - Jana. Ostatecznie poznała swojego przyszłego męża, pochodzącego z Kończyc Małych górnika Adolfa (który później zmienił imię na Tadeusz) Wiję. Ślub odbył się 11 stycznia 1949 roku, a młodzi małżonkowie zamieszkali w domu rodzinnym Adolfa razem z jego rodzicami. Pani Wanda pomagała w gospodarstwie oraz wychowywała pięcioro swoich dzieci. W wieku 45 lat została wdową, po tragicznej śmierci męża w 1970 roku. Wanda, która posługuje się na co dzień wyłącznie cieszyńską gwarą śląską, zna język czeski, rosyjski i niemiecki, a nawet parę zdań w języku rumuńskim. Mieszka z synem Erwinem w Kończycach Małych.