Helena Kapuścińska

* 1924

  • "Rosjanie przyszli, i weszli do Wielenia. I jak weszli przez Noteć, to już był teren niemiecki. To oni zaczęli te wszystkie budynki przy tym palić. Bo mówili, że Niemcy u nich też palili, i oni są już na terenie niemieckim. Wieleń Południowy zostawili w spokoju, nic nie ruszyli. A tam zaczęli wszystko niszczyć, bo Niemcy u nich też wszystko niszczyli. I zaczęli palić. Dlaczego? Ten zamek, co we Wieleniu stoi, to wszystko zaczęli niszczyć. „Bo Niemcy im też wszystko, to oni też”. Oni mają rację, i nikt nie ma im co do gadania. I to rzeczywiście paliło się wszystko. Każdy oficer rosyjski miał mapkę, i miał zaznaczone, gdzie była granica kiedyś, w 1939, gdzie teren polski, a teren niemiecki mogli wszystko robić, niszczyć wszystko."

  • "Tu, gdzie ta lokomotywa teraz stoi, to były takie baraki duże. I Niemcy zwozili tutaj wszystko na stację i chcieli pociąg załadować. Maszyny rolnicze, maszyny do pisania, rowery, wszystko to. Chcieli to załadować i zawieźć w głąb Niemiec. I to tutaj zostawili, i Rosjanie przyszli. Niektóre transporty - nikt tam tego nie zauważył, i nie zwracali uwagi, co tam jest. A Polacy tam zobaczyli, co, i obstawili tymi takimi niby sokistami dzisiaj, pilnować tego obiektu, bo tam jednak był majątek pewien. I jakiś transport przyjechał, podszedł jakiś taki Mongoł, czapkę tego, co to jest? On mówi, tam nic nie ma. I go nie chcieli wpuścić. I wziął, i… On z Szamotuł był, jakiś Feliks Świątek, tu jest pochowany. No i zaraz do komendanta wojennego, i za tym transportem, ale nikt nie mógł go poznać, który jest który, bo takie wszystkie równe byli. No i poległ chłop, i co? Ludzie się buntowali, bo co, bo z jakiej racji? Niby sprzymierzony, niby tego, on mówi, ze on wyzwoliciel, „my was wyzwolili”, i tu zabija?"

  • "Tato już jako kolejarz dostał polecenie, że skończyły w Pile walki, bo w Pile tutaj w lutym były walki, jak się te walki skończyły, to wszyscy kolejarze z województwa poznańskiego mieli jechać tu na te tereny. Bo oni tutaj potrzebowali mieć pilnie tę linię kolejową Bydgoszcz-Prusy Wschodnie. Bo tu był front, tu były walki, tu ten Wał Pomorski był, te bunkry wybudowane. A że te tory były potrzebne dla wojska, szlak musiał być dla wojsk rosyjskich, oni wydali polecenie, i… To ojciec mówił: - Pojedziesz ze mną, nie będziesz tu u cioci pojedziesz ze mną. No, myśmy pojechali, przyjechaliśmy przez Rogoźno, Wieleń Południowy, potem tutaj rzeką, bo tam się nie można było dostać przez Piłę, żadnym transportem, bo jeszcze nic nie szło. I tu się gromadzili już powoli pracownicy, ludzie przyjeżdżali, robili sobie takie pomieszczenia jakieś takie. Wszyscy mieszkaliśmy we Wieleniu Północnym najpierw. I ja nawet tam z tatą trochę pracowałam, tata miał tam ludzi swoich, chodzili, naprawiali te tory. Zaczęły chodzić pierwsze pociągi z wojskiem rosyjskim, i z powrotem, i pilnowali, jeszcze wszystko pod nadzorem żołnierzy, nie mieli zaufania do Polaków jakoś tak. I w końcu ojciec mówi: - W Krzyżu organizują jednostki kolejowe, będziesz dojeżdżać do Krzyża, bo ja z tobą nie mogę. Bo ojciec niby jak trochę zwierzchnik, a ja nie mogłam jako córka przy zwierzchniku pracować. I tak w 1945 roku od maja czy od czerwca zaczęłam pracować na stacji tutaj w Krzyżu, tak się nazywało, w łączności. Byłam telefonistką, telegrafistką. A myśmy tam najpierw przejmowały, bo Rosjanki tam były, siedziały Rosjanki w centrali, wtedy Polki przejmowały, a one jechały dalej za frontem, te Rosjanki."

  • "Pamiętam, jak przyjechali. Na Kościuszki mieli to swoje biuro. I pamiętam, jak przyjeżdżali ze Lwowa, z tamtych terenów wszystkich. To pamiętam, jak tutaj przyjeżdżali, i kazali im sobie właśnie mieszkania wybierać, i prace dla nich były. I ja przyjmowałam nawet do pracy tych pracowników, pana Bera, pana Tłuczka, pana Bułygo. Pamiętam, oni gdzieś tam na Wschodzie pracowali na kolei, no i przyszli tutaj na to samo stanowisko, żeby ich przyjąć do pracy. Pamiętam, przyjmowała, tu Klemens się tutaj przyjął też w parowozowni za elektryka, i dość dużo tak. Te transporty przychodziły, pozwolono im, kto chciał, tu na wioski wkoło, do jeziora tam na te zabudowania. To zależy od tego, kto gdzie chciał. Mógł sobie wybrać mieszkanie i tu się zakwaterować."

  • "Tutaj było spalone, gdzie restauracja Lubuska, to tam tez stały takie bloki, jak po drugiej stronie, i te bloki były spalone. Rosjanie… Krzyż był bardzo narażony na takie różne. Ten kościół, ile razy to był atakowany. Bo te transporty wojskowe jeździły, jak to stanęło, to tutaj była i ubikacja, na tych torach, i wszystko. Wysiadali i się załatwiali, i po mieście latali. Aż komendant wojenny napisał, że miny, niesprawdzone, to wtedy jak to przeczytali to się cofali, nie wychodzili. Ale cały czas było zagrożenie. Tutaj tego kościoła to tak bronili, ratowali przed tymi, te transporty tu stały, a to ile tego? No i zawsze było jakieś nieszczęście, można było oczekiwać jakiegoś nieszczęścia, podpalenia, czy coś. A ile razy pijani byli żołnierzy sowieccy, to ile razy strzelali?"

  • "Dwa kościoły u nas były. Ten kościółek, to był kościół ewangelicki. A tamten kościół to był kościół katolicki. I ten kościół - przyjechali staruszkowie z zakonu takiego, w habitach, jakieś brązowe, nie wiem, czy to franciszkanie, czy ktoś… Bo tak: chłopcy z pracy żenili się. - Jadę do domu w Poznańskie, bo mam ślub. Żenili się. Przywożą zdjęcia na legitymację, i wszystko. - Kiedy ty przywieziesz tę żonę? Kiedy tu to mieszkanie zrobisz? – Powiedziały, że dopóki tutaj kościół nie będzie czynny, one nie przyjeżdżają. No i tak się to gdzieś tam znaleźli staruszkowie franciszkanie, i przyjechali, i otworzyli ten kościół katolicki tam. to już w 1945 roku jakoś tak było. A ten długo nie. To był kościół… Kolejarze bronili, i się nazywał „kościół kolejowy”, bo blisko tutaj, i tu nawet mieszkał pan, co był tym zakrystianinem, i tu kościół kolejowy. Ale ten kościół to tak nie miał takiego specjalnego, dwa razy pewnie w tygodniu to nabożeństwo było. Wzięli troszeczkę go przebudowali, te balkony, bo ewangelicy takie balkony mieli, na tych balkonach siedzieli. Dwa razy jakoś msze były tutaj w tygodniu. a my zawsze tam chodzili. Tam już od 1945 roku były."

  • Full recordings
  • 1

    Krzyż, 11.02.2009

    (audio)
    duration: 03:00:02
Full recordings are available only for logged users.

„Pamiętam, jak przyjeżdżali ze Lwowa, z tamtych terenów wszystkich. Kazali im sobie mieszkania wybierać, i prace dla nich były.”

Helena Kapuścińska
Helena Kapuścińska
photo: Pamět národa - Archiv

Ur. 13 lipca 1924 w Kazimierzu koło Szamotuł. Jej ojciec był kolejarzem, w 1926 został przeniesiony do pracy do Chodzieży i przeprowadził się tam z całą rodziną. Helena Kapuścińska ukończyła szkołę powszechną w Chodzieży, we wrześniu 1939 roku miała rozpocząć naukę w miejscowym gimnazjum. W sierpniu 1939 ojciec Heleny Kapuścińskiej został zmobilizowany do wojska, zaś ona sama z matką i młodszym rodzeństwem została ewakuowana pod Lwów. Po wkroczeniu wojsk radzieckich rodzinie udało się na początku października wrócić do Chodzieży. W czerwcu 1940 Helena Kapuścińska została skierowana do pracy w majątku niemieckim w Stróżewicach koło Chodzieży. W sierpniu 1944 wywieziono ją do obozu pracy pod Płockiem, do kopania rowów przeciwlotniczych. Po przejściu frontu sowieckiego wróciła do Chodzieży, skąd w marcu 1945 rok wyjechała z ojcem do pracy przy uruchamianiu linii kolejowej w Wieleniu Północnym. W maju 1945 roku rozpoczęła pracę na stacji kolejowej w Krzyżu. W 1948 roku wyszła za mąż i przeprowadziła się do Krzyża. Do przejścia na emeryturę pracowała na kolei, w łączności. Obecnie mieszka w Krzyżu.