Elisabeth Panic

* 1932

  • "Ja pamiętam taką rodzinę Miller, on był Niemcem. On wrócił z wojny, przezył wojnę w Niemczech. Później, żeby przyjechać, to musieli tu dać zezwolenie, gmina. On nie dostał jako Niemiec, Niemców nie potrzebują. Ta kobieta została z dziećmi sama. On się ożenił drugi raz w Niemczech, tam założył rodzinę, bo co miał, jak tu wiedział, że tu drogę on ma za, tego. Ta kobieta ciężko pracowała w hucie na obcinarni, to była ciężka praca, a miała czworo dzieci. Ona musiała całkowicie sama te dzieci wychować. Tych kobiet było sporo. Przecież tu zginęło ponad 90 osób, to jest przeszło 9 procent, niecałe 10 procent mieszkańców zginęło w czasie wojny, to jest bardzo dużo. Mężczyźni w najlepszym wieku, rodziny pozakładali. Tym kobietom było bardzo ciężko".

  • "U nas był bardzo krytyczny dzień i to było już w kwietniu. To przyszedł taki, wpadł pijany, taki wysoki oficer i taki chłopaczek z nim, żołnierz taki, taki 17 – 18 lat, więcej nie mógł mieć. Ten szalał po wszystkich pokojach i ciągle chciał tylko zegarki, pierścionki. Gdzie tam jeszcze w kwietniu coś było? To co było, to już poprzednie ukradli, chciał, żeby życie ratować, to dawał, co miał, nie? Dopadł mojej siostry, ona miała 17 lat i tu, na tym korytarzu kolbą, tego. „Giermanko, dawaj czasy!”, pamiętam te słowa jeszcze. Ona nie miała, dostała w twarz lagą, no ale widział, że tego, naprawdę nie ma. Znowu latał dalej. Wpadł tam, troszkę jest przerobione mieszkanie, tam, gdzie jest łazienka, tam była kuchnia i lokatorki i tu był sypialny. On wszedł do tej komórki a tam właściciel miał buty, miał dwie pary butów. Jedne takie, na co dzień a jedne takie oficerki, takie eleganckie. On je tak miał powieszone. Jak on te buty zobaczył, te buty wziął i wtedy się uspokoił. Przyszedł, temu małemu powiesił przez ramię i rozkazał się wszystkim ustawić. To tak, jakby chciał nas wszystkich postrzelać. Ale co my widzimy, poszedł. On powiedział, że my się nie mamy ruszać, ale myśmy okno otworzyli i widzieli przez tamte drzwi, że stał samochód i tam wsiadał. Mały mu tam buty podawał, to był szczęśliwy, że jednak szukał butów. Na szczęście te buty nas uratowały, bo nie wiem, on był tak pijany, że był zdolny do wszystkiego. To było najgorsze przeżycie, które bezpośrednio pamiętam".

  • "EP: To ja pamiętam, no bo to dopiero rok Polski tutaj. To żeśmy szli do kościoła i rano na skrzyżowaniu dróg tam, nagle tyle papierów, a to były ulotki po niemiecku pisane. Było pisane, że nie jesteśmy kaczkami i nie mówimy „3 razy tak”. Inne były też napisane, to nie wiem. Więc nie byli za tym, żeby to „3 razy tak”. PR: Ale to ksiądz był? EP: Nie, nie, to w nocy, jak żeśmy szli do kościoła, to na drodze to leżało. Jak żeśmy do kościoła w niedzielę, bo w niedzielę były te wybory. To były takie te. Wiem, że podejrzewali kilku, ale nie wiem, co potem z tego było. Chyba nie wykryli, kto. W każdym razie to jeszcze było po niemiecku pisane, żeby nie głosować „3 razy tak”, bo to było za władzą komunistyczną. Wtedy nie podlegałam, bo to jeszcze było za wcześnie. Zresztą, wtedy ludzie się już tak polityką, ludzie mieli tej polityki, tej wojny, to w ogóle każdy się przecież bał coś powiedzieć. Jak ten by powiedział, powiedzmy, za dużo by był przeciwko Polsce, no to już go tego, no bo jest wróg Polski. A jak ktoś był za bardzo, powiedzmy, chwalił Polskę, to ten drugi by powiedział „widzisz, jak szybko przeszedł na drugą stronę, na wroga”. Czyli to było tak, że te tematy w ogóle nie lubi. My chcieli, czuli się Ślązakami, że trzeba tak, jak jest, że trzeba się podporządkować, trzeba po prostu żyć zgodnie i nie tego. Także raczej nie było takich i ja przynajmniej, w moim odczuciu tu, wśród nas, nie było też takiego, że ten jest taki a ten jest taki. Za Niemca się też mówiło, że my są Schliesen, to dopiero w szkole nam kazali mówić, że my są Deutsche. To było dopiero, jak te partie tu porobili, jak powstały te. Ludzie się bardziej regionalnie czuli, bo Śląsk, to kiedyś przecież święta Jadwiga, prawda, to była księżna śląska i Śląsk był wtedy wspaniałym księstwem i ludzie, Ślązacy byli dumni z tego, że są Ślązakami. Przechodziło to, wiadomo, jak ktoś historii się uczy, to wie, że to i do Czech należało, i należało do Austrii i należało potem do Prus. Także przechodzili i ludzie się podporządkowali. Dla nich była ważna wiara, praca. Także polityczne takie sprawy to raczej ludzie nie".

  • "To jest za późno. Rodowitych Ślązaków jest za mało. Ja tak uważam, taka mniejszość nie ma nic do powiedzenia. Owszem, powiedzmy, historia, mowa, niech zostaną tradycje, tak, ale nie politycznie, nie, żeby to politycznie. Ja jeszcze panu powiem o takiej pani Poch, która pochodziła z Aachen, to jest przy samej granicy francusko – belgijsko – niemieckiej. Ona stamtąd pochodziła. Ja pamiętam, jak moja mama tu, no bo ona dużo, jak takie starsze kobiety przychodziły, mówiły po Śląsku. To moja mama ją się zapytała, czy to ją czasem razi, jak ona czasem i po polsku mówi. Mówiła po polsku, czyli po Śląsku. A ona mówi, „gdzie?”. A moja mama mówiła dobrze po niemiecku, oboje rodzice. Moja mama by jej ojca nie rozumiała, bo on tak mówił, to jest taki język, tam jeszcze wiecej naleciałości jest. Tam jest i francuskie, i belgijskie, i holenderskie. Oni do Holandii chodzili na zakupy, chodził sobie. Rzeczywiście, ponieważ my teraz mamy dzieci w Niemczech i jedna córka mieszka w Moenchengladbach, to jest blisko granicy holenderskiej. Kiedyś mój mąż opowiadał, jak był u niej, czekał na autobus. Mówi, na ławce przyszło dwóch miejscowych, starszych ludzi, to on ich nic nie rozumiał. Co dziesiąte słowo było niemieckie. Widocznie ta naleciałość holenderska, francuska. I ta pani Poch tak właśnie mówiła, „to jest tak, to jest pogranicze, wy macie prawo tym językiem mówić, bo my też tak mówimy, u nas są też naleciałości. Zawsze na pograniczu tak jest”. Moja matka ją bardzo ceniła za to. Uważam, że tak powinni dalej to ludzie respektować. Owszem, jestem za tym, żeby język danego narodu, powiedzmy, niemiecki, żeby dobrze po niemiecku uczyć, po polsku".

  • Full recordings
  • 1

    Staniszcze Małe, 11.09.2012

    (audio)
    duration: 02:52:23
Full recordings are available only for logged users.

Giermanko, dawaj czasy!- pamiętam te słowa jeszcze

Elisabeth Panic
Elisabeth Panic
photo: Pamět Národa - Archiv

Urodziła się w 1932 roku na Śląsku Opolskim. Jej ojciec, Dionisjus, (ur. 1891) służył w czasie I wojny światowej na foncie wschodnim, a w 1917 roku został przerzucony do Belgii. Z zawodu był maszynistą kolejowym. Mama (ur. 1893) przyjechała do Staniszcz Małych z powiatu oleskiego. W 1917 roku wyszła za ojca p. Panic. Straciła pięcioro rodzeństwa, które zmarło na choroby zakaźne. W 1939 roku poszła do szkoły. Jeden z jej braci zginął na froncie wschodnim w 1941 roku. Jej rodzina jest typową rodziną z pogranicza polsko - niemieckiego. Jeden z kuzynów działał w polskim ruchu partyzanckim w czasie II wojny światowej i zginął w Oświęcimiu. Przeżyła przejście frontu i sowiecką okupację w 1945 roku. W 1947 roku ukończyła polską szkołę i zapisała się do Państwowej Szkoły Zawodowej w Opolu. Ukończyła ją w 1950 roku z zawodem krawca. Po ukończeniu tej szkoły poszła do pracy w biurze w Ozimku. W 1953 roku wyszła za mąż za Wiktora Panic. Twierdzi, że jest niemieckiej narodowości, gdyż taką otrzymała w dniu narodzin. Uważa także, że należy jej się imię „Elizabeth”, a nie „Elżbieta”. Opowiada się za tolerancją narodowościową. Ma rodzinę w Niemczech i w Polsce. Z tego względu biegle posługuje się oboma językami.